piątek, 18 stycznia 2013

Bp Williamson – Powrót lat pięćdziesiątych – Komentarz eleison – nr 287, 12 styczeń 2013



 Powrót lat pięćdziesiątych – Komentarz eleison – nr 287, 12 styczeń 2013
Bp Williamson 



POWRÓT LAT PIĘĆDZIESIĄTYCH

Palące pytanie : jak to jest możliwe, aby przywódcy Bractwa Św. Piusa X założonego przez Abp Lefebvre’a w celu stawiania oporu Nowemu Kościołowi,   ubiegali się obecnie o jego względy i dążyli do  połączenia z nim ? Jedną z odpowiedzi jest to, że nigdy w pełni nie zrozumieli Arcybiskupa. Po katastrofie Watykanu II w latach 1960-tych, widzieli w nim najlepszą kontynuację Kościoła lat 1950-tych, sprzed katastrofy.  W rzeczywistości Arcybiskup był czymś o wiele więcej, ale gdy tylko umarł, jedyne, czego pragnęli to powrót to wygodnego katolicyzmu lat 50-tych. I nie byli jedynymi, którzy woleli Chrystusa bez Jego krzyża. To bardzo istotna i popularna formuła.

Rzeczywiście, czy katolicyzm lat 50-tych  nie przypominał  człowieka stojącego nad krawędzią wysokiego i niebezpiecznego urwiska? Z jednej strony nadal stał bardzo wysoko, inaczej Watykan II nie byłby takim wielkim upadkiem. Z drugiej strony stał niebezpiecznie blisko krawędzi urwiska, bo inaczej jego upadek nie byłby  aż tak  gwałtowny jak to się stało w latach 60-tych. W żadnym wypadku, wszystko w Kościele lat 50-tych nie było złe, ale był on zbyt blisko katastrofy. Dlaczego?

Dlatego, że generalnie katolicy w latach 50-tych utrzymywali na  zewnątrz pozory prawdziwej religii, ale wewnętrznie zbyt wielu z nich flirtowało  z bezbożnymi błędami nowoczesnego świata : liberalizmem (to co się najbardziej liczy w życiu to wolność), subjektywizmem (sądząc, że ludzki umysł  i wola   muszą buć wolne od wszelkiej obiektywnej prawdy czy prawa), obojętnością (wszystko jedno, jaką religię wyznaje człowiek) i tak dalej. A zatem Katolicy mający Wiarę i nie chcący jej stracić stopniowo przyzwyczajali się do tych błędów. Chodzili  na Mszę w niedzielę, czasami spowiadali się, ale karmili swe umysły wstrętnymi środkami masowego przekazu, a ich serca z trudem znosiły niektóre prawa Kościoła, dotyczące małżeństwa świeckich, celibatu dla kleru. Mogli więc zachowywać wiarę, ale coraz mniej mieli ochotę płynąć pod ostry prąd czarującego i  niereligijnego   świata jaki ich otaczał. Coraz bardziej zbliżali się do brzegu urwiska.

Możliwe, że  Arcybiskup miał swoje słabości, których pewne odbicie można zauważyć  w obecnych trudnościach Bractwa. Nie stawiajmy go na piedestale.  Niemniej jednak, był on w latach 1950-tych  biskupem, który zachował  zewnętrzny wygląd katolicyzmu, a także  głęboko w nim zakorzenioną jego istotę, czego dowodzą wspaniałe owoce jego apostolskiej pracy  w Afryce. Gdy więc Soborowi  udało się oszukać, albo sparaliżować prawie wszystkich jego współbraci biskupów, zdołał prawie sam odtworzyć  seminarium i Zgromadzenie o charakterze przedsoborowym. Zjawisko  jego katolickiej oazy pośrodku soborowej pustyni zachwyciło wielu młodych ludzi. Powołania przyciągnęła również osobista charyzma Arcybiskupa. Lecz od dziesięciu do dwudziestu  lat po jego śmierci w 1991 istota jego spuścizny zdawała się coraz trudniejsza (dla szefów), aby opierać się coraz silniejszemu prądowi nowoczesnego świata.

Tak, że coraz mniej chętni do dźwigania  Krzyża pogardzanych przez główny nurt  Kościoła i świata, przywódcy Bractwa św. Piusa X zaczęli marzyć o ponownym oficjalnym uznaniu. I marzenie się utrwaliło, bo przecież  marzenia  są o wiele przyjemniejsze niż rzeczywistość. Musimy się modlić za tych przywódców FSSPX. Lata 50-te minęły i na pewno nie powrócą.
Kyrie eleison.